wtorek, 29 sierpnia 2017

Sunshine Family – Part 1


W południe usłyszałam krzyk żurawi, ale nie mogłam ich wypatrzyć na wreszcie szafirowym niebie… A więc jesień… Dziwnie mi z tą myślą, skoro lata praktycznie nie było.  Na cud zakrawa fakt, że dojrzały się u mnie jakieś pomidory…





Po raz pierwszy wracałam wieczorem ogrzewanym autobusem. Co oznacza, że końcówka sierpnia jest w tym roku naprawdę bardzo zimna…



W roku 1974, Barbie cieszyła się w miarę nowym moldem Steffie, który stał się bodaj jedynym ponadczasowym, wykorzystywanym po dziś dzień. Była zdecydowanie piękna, elegancka i nowoczesna. Co ciekawe, Mattel w tym samym czasie, zdecydował się na odważny krok i wypuścił na rynek specyficzną serię, które zaprzeczała wymienionym cechom ówczesnej Barbie. Czy był to uśmiech w kierunku nonkonformistycznych „dzieci kwiatów”? Prawdopodobnie tak. Pełna, biała rodzina: mama, tata, babcia, dziadek oraz dwoje dzieci, miała do towarzystwa swój czarnoskóry odpowiednik – sympatyczną rodzinę sąsiadów, opartą na tym samym schemacie.




Ciałka dużych lalek, oraz niemowlęcia, wypuszczono na rynek rok wcześniej. Żeńskie ciałko, wykorzystano m. in. w roku 1977, do kultowej serii Big Jim (1972 – 1986) czerpiącej inspiracje z produkcji filmowych. Można rzec, że były to lalki celebryckie, odwzorowujące postaci z filmów o Winnetou, czy nawiązujące do motywów Agenta 007. Ale to tylko dygresja…



Jaka idea stała za „Sunshine Family”? Z pewnością był to uśmiech w kierunku klienta niestandardowego. Lalki miały ogólną estetykę Liddle Kiddles, sięgającą połowy lat ’60 XX wieku. Rodzina wykreowana przez Mattel, realizowała skromny model życia, oparty na pracy własnych rąk: hodowli zwierząt i rękodziele. W dzisiejszym odcinku przedstawię bliżej tylko pocieszne latorośle: dziewczynkę, mierzącą 11,5 cm z artykułowanymi kolanami, oraz bobasa bez wyodrębnionych stawów, a jedynie z ruchomą główką, który liczy 7 cm. 


 Wszystkie lalki z serii, mają wprawione akrylowe oczy i rootowane włosy. Warto nadmienić, że niemowlęce ciałko, wykorzystywano od 1973 r. praktycznie po czasy współczesne – np. w przypadku dzidziusia dołączonego do „Peruvian Barbie” z 1999r. odkryjemy ten sam korpus, choć zwieńczony już małą, realistyczną główką…    



Produkcji Sunshine Family, zaprzestano w 1978r.
Powyższe lalki gromadziłam na przeciągu 7. lat za pośrednictwem polskiego Allegro, które dziś, stało się do bólu niefunkcjonalne. Tylko rzadki nadmiar czasu i prywatna desperacja sprawiają, że w porywach, jeszcze tam zaglądam…

niedziela, 27 sierpnia 2017

"Garbus ze złamaną ręką na ośle"


Konia z rzędem dla tego, który przetłumaczy lekko i zgrabnie tytuł dzisiejszego posta ;-) I od razu dodam, że nie ja jestem jego autorką. Ech… Są takie okresy w życiu, że dusza kwili jak mysz w pułapce, choć nikt jej nie potępił. Okoliczności pętlę na wiotkiej szyi coraz ciaśniej zaciskają i chce się płakać z bezsilności… Z braku empatycznego człeka obok - choćby w zimne ramię krokodyla (założywszy oczywiście, że gad owe ramię posiada, a własne łzy z „krokodylimi” nie mają nic wspólnego ;-)). Ale gdy nie ma obok nawet krokodyla - zawsze można sięgnąć po lalkę. Na szczęście. Najlepiej taką z komiczną metryką, co by cień uśmiechu zamajaczył na twarzy. Kogo tutaj mamy? Rzeczonego „Garbusa ze złamaną ręką na ośle”. Tak, Moi Mili, to nie jest żart. W ten sposób sprzedawca zareklamował  przedmiot na swojej aukcji (!). Subiektywny opis, nie przeszkodził mi w nabyciu biednej ofiary nie tyleż losu, co osobnika, który brak wiedzy i uwagi zastąpił pseudo-poczuciem humoru.… Ponieważ lalka kosztowała 9.99 + przesyłka, postanowiłam widząc, że jest prawdziwym, regionalnym unikatem, olać złamaną rękę (której nie widziałam na zdjęciu) i nabyć sierotę do swojej kolekcji. Jak łatwo się domyślić, tytuł, będący jednocześnie opisem aukcji, nie zachęcił nikogo więcej do licytacji. I tak pod mój dach trafiła arcyciekawa lalka z Ameryki. Trudno mi jednoznacznie stwierdzić, czy jest regionalnym wyrobem z Meksyku, czy może z Ekwadoru. Nie posiada żadnej sygnatury. Za to dwie rzeczy są pewne. 1. Nie ma złamanej ręki. 2. Domniemany garb, to w rzeczywistości tobołek na plecach ;-)



Ręcznie malowana twarz lalki zrobiona jest z naturalnej skóry podobnie, jak jej ręce i nogi. Z malowanej skóry, prawdopodobne na drewnianym szkielecie, jest też sam osiołek, oraz z dużym prawdopodobieństwem bochenki w jednym z koszyków. Owoce w drugim, wykonano z jakiejś ręcznie uformowanej masy utwardzanej, czegoś sprzed ery modeliny. 



Wyplatane koszyki i kapelusz, naturalne tkaniny – wszystko to przypomina regionalne lalki z lat ’60 – ’70 XX wieku. Mimo upływu czasu i śladów kurzu, lalka jest wyjątkowa. W najwyższym swym punkcie liczy ok. 24 cm. Osiołek ma 16 cm długości.




A u mnie znowu leje, co nie poprawia nastroju. No, chyba, że ślimakom...
Na drugim blogu, nie tylko dla miłośników pokazów lotniczych prezentuję takie oto zdjęcia:
simran2pl.blogspot.com 




Zastanawiając się jednocześnie - co na to pawie... ;-) 



Zapraszam Was także na wycieczkę po najnowocześniejszym w Polsce Centrum Badawczym KEZO:


środa, 9 sierpnia 2017

Pamiątka z PRL-u: Diana – gorsza siostra Barbie?


W krtani czuję jeszcze skutki grypy. Maraton powstańczych uroczystości, które przez przeszło tydzień, uwieczniałam z racji pracy słowem i obiektywem, teoretycznie dobiegł końca, ale spada na mnie coraz więcej zawodowych obowiązków. Wszystkie znaki na niebie i ziemi, mówią, że to dopiero początek armagedonu. A mnie się marzy przekornie jeden wolny weekend. Tylko jeden… Powoli uczę się dysponować raptem luźnymi godzinami, które jakże często trafiają mi się nieoczekiwanie, sprawiając, że jak błędna owca nie wiem na co je przeznaczyć, bo jest tyle chęci, tyle potrzeb ;-). A spać nie da się jeszcze krócej. Ech… Po 3. dniach, ogarnęłam awarię modemu w jednym z moich kompów – z dużym prawdopodobieństwem – ofiary nie tyleż losu, co hakerów. Ale sprzęt nadal w porywach nie domaga. Rozumiecie więc moje rozgoryczenie, które pulsuje w duszy niczym tępy ból.   
W ramach odskoczni – chwila z lalkami, kosztem 10 innych, fajnych i mniej fajnych, ale pilnych rzeczy. Do dzisiejszego wpisu skłonił mnie Rubinowy_Dom. Sięgnęłam więc po moją drugą Dianę, którą Babcia znalazła lata temu na pchlim targu. Po pracy wyłączyłam komp, wsiadłam w autobus i w Jabłonnie pstryknęłam kilka fotek, dziękując losowi, że po permanentnej jesieni, zechciał zesłać kilka dni normalnego, europejskiego  lata....


Co ja mogę napisać o lalce, o której wiadomo w zasadzie tylko tyle, że po prostu istniała? Nie spotkałam żadnej poświęconej jej strony, ani bloga. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie – proszony jest o wskazówkę.
Pierwszą Dianę, standardową blondynkę, otrzymałam w 1988r. Jako posiadaczka holenderskiej Fleur, przez chwilę, myślałam, że to Barbie. Ale napis na pudełku brzmiał: „Diana”. Nic więcej nie pamiętam. Szara Sowa twierdzi, że nawet na pudełku lalka nie miała nazwy producenta. Czyżby była zwyczajnym klonem ówczesnej Barbie?



Diany występowały przynajmniej w dwóch wersjach. Z topornymi ciężkimi rootowanymi rzęsami i bez. Z dodatkowymi ubrankami, albo tylko w swym własnym odzieniu. Zresztą, to ekstrawaganckie stroje były ich cechą rozpoznawczą. Lśniące, opalizujące, ze srebrną nitką, gwiazdkami świecącymi w ciemności – istny barok tekstylny. Takich tkanin nie używał Mattel, takich tkanin nie znały polskie dzieci.
Zdaje mi się, że moja miała nadrukowany kraj produkcji, ale tego będę pewna, jak i ją wygrzebię z przepaścistych kartonów. Koleżanka, która posiadała Diany z rzęsami, wspomina, że jej miały sygnaturę. Ja tego nie pamiętam, choć trzymałam w dziecięcych dłoniach identyczne wydanie tej lalki, ale właśnie owe rzęsy sprawiały, że uważałam ją za wybitnie paskudną ;-) Nic dziwnego, że gdy 7 lat temu, wpadła mi taka w ręce przypadkiem, czym prędzej odsprzedałam ją na Allegro. Cieszyłam się, że brzydula znalazła swojego amatora i nie musi zajmować mojej półki.      
Dane techniczne są dość skromne: ruchoma głowa osadzona na kulce, rączki chyba tylko w prostym wydaniu, obrotowa talia i gumowe nogi z bardzo słabo zaznaczonymi palcami, zginane na podwójny klik, jak u Barbie z lat ’80, lub Fleur. Włosy miały wszywane w łepetynę znacznie gęściej niż Fleurki, ale z podobnego do nich tworzywa. Mimo tego, świetnie poradziły sobie z próbą czasu i znajdują się w niejednej polskiej kolekcji.



Na jaki adresowano je rynek? Brak danych.
Kto był producentem? Brak danych.


Jakie miały wydania barwne? Gdyby nie babcina zdobycz, dałabym się pokroić za teorię, że występowały wyłącznie jako blondynki. Mój rudzielec posiada niemal na pewno oryginalny strój.    
I to byłoby wszystko, co mogę przekazać od siebie. Liczę na Wasze uzupełnienia J

Wysokość: 29 cm
Tworzywo: guma, plastik
Sygnatura: brak
Kraj produkcji: brak
Data: lata ’80 XX w. 

ZAINTERESOWANYCH, nie tylko historią, zapraszam na spotkanie z ujmującymi seniorami - ostatnimi żyjącymi obrońcami Reduty Papierów Wartościowych: simran2pl.blogspot.com  T



poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Kurhn - chińska Barbie i jej piracki klon.


KOPIA, REPRINT, REPRODUKCJA, KLON, PODRÓBKA - choć ton haseł jest różny, bo i sposób odwzorowania ma różne intencje, dotyczą tego samego: powielenia oryginału. Pochodzę jeszcze z tego pokolenia, które z pogardą odnosiło się do wszystkiego, co nie jest produktem oryginalnym. Czemu? Bo w moim dzieciństwie podrabiano wszystko, a trudnili się tym głównie rodzimi rzemieślnicy. Społeczna tolerancja tego procederu, była nieco inna niż współcześnie. Po otwarciu granic, zaczęły wprawdzie zalewać nas pierwsze chińskie kopie adidasów Pumy, kosmetyków, kalkulatorów, ale nadal były to tylko i wyłącznie klony, choć z zagranicznymi napisami. Dla wielu ówczesnych dzieci i nastolatków z jednej strony promień luksusu, z drugiej zaś, po odkryciu faktycznej natury rzeczy, powiew rozczarowania i synonim obciachu... Sytuację materialną  w dzieciństwie miałam skromną, więc mogłam liczyć tylko na rzeczone kopie. Rzadko mi to przeszkadzało, cieszył mnie sam przedmiot, choć uwzględniałam wyższość oryginału. Były w końcu w tamtych czasach i firmy alternatywne. Kalkulator niekoniecznie musiał być produktem wyłącznie kultowej firmy SANYO (po dziś dzień, oryginalny, wyprodukowany w Japonii, znakomicie mi służy ;-). Tak samo rzecz miała się i z lalkami Barbie... Pamiętam głównie Diany - linię odrębną i samodzielną, dostępną w Polsce, dziś totalnie zapomnianą i słabo opisaną na blogach przez kolekcjonerów. Rzecz w tym, że Diana, pomijając włosy, które kołtuniły się prawie tak, jak u Fleur, miała własne sygnatury i solidne ciałko, które świetnie trzyma się po 3 dekadach (posiadam 2 sztuki). Dzisiejsze zapożyczenia od oryginału, to zwykłe klony nędznej jakości, bezczelne piractwo, mające na celu wprowadzenie w błąd nabywcę. Przedmioty bez ambicji wniesienia czegoś innego w pomysł, naśladujące oryginał z dokładnością tandetnego, plastikowego lustra. Dlatego mam swoisty szacunek, a już na pewno sentyment do klonów vintage i politowanie dla dzisiejszych. Tymczasem zaskoczenie - w moje ręce wpadł współczesny klonik KURHN, czerpiący jako żywo z jej estetyki, a nawet moldu.




 I co? Przygarnęłam biedactwo chowając własne restrykcyjne zasady w głąb duszy ;-) Owszem, jawne piractwo, ale jakie urocze... Do tego przewyższa oryginał swoją bardziej zaawansowaną artykulacją, choć plastik pozostawia wiele do życzenia, a stopy, to już nie kopia, lecz minimalistyczne brakoróbstwo - typowe w przypadku lalek nieoryginlnych.



Oczywiście ze strachu przed procesem o prawa autorskie, nie zamieszczono jej żadnych sygnatur, nie ma nawet numeru ewidencyjnego ;-) Lalkę nabyłam z drugiej ręki i wiem już z bloga Rubinowego_Domu, że w oryginale niby-Kurhn miała długie włosy. Nie posiadam danych na temat jej opakowania, ale przypuszczam, że mogła być sprzedawana po prostu w foliowym woreczku (częste dziś działanie). Najbardziej śmieszy mnie myśl, że niemal na pewno Chińczyk... skopiował Chińczyka ;-D

Sprostowanie z ostatniej chwili. Oto, co napisał w komentarzu Rubinowy_Dom:
Ta lala to składak. Osobno kupuje się główki które są o przeróżnych włosach, zaś makijaże przeważnie te same. Do tego osobno pasujące ciałko o jasnym bardzo odcieniu. Chińczycy oferują też do nich inne ciałka, chude nieartykułowane. Można też u nich kupić cała już złożona lalkę, nawet na jeszcze ciekawszym ciałku, ale i droższym.
Bardzo Ci dziękuję za te informacje.


Wysokość: 29 cm.
Tworzywo: guma, plastik
Sygnatura: brak
Cechy szczególne: nielegalne kopia lalki KURHN
Data produkcji: nieznana
Kraj produkcji: prawdopodobnie Chiny

wtorek, 1 sierpnia 2017

Lalki z Powstania Warszawskiego.


Do Muzeum Powstania Warszawskiego, miałam wybrać się TYLKO z Babcią - żołnierzem Armii Krajowej. Lata mijały i nadal kończyło się wyłącznie na płomiennych deklaracjach. Dopiero moja praca, postawiła mnie przed faktem dokonanym...  Chcąc, nie chcąc, w miniony czwartek, musiałam pojawić się na otwarciu wystawy niezwykłej i bardzo poruszającej emocje. Wystarczy powiedzieć, że 2,5 godz. okazało się czasem zbyt krótkim, by w skupieniu obejrzeć każdy interesujący mnie eksponat... Wiem, że wrócę, by do końca, niespiesznie zgłębić przedmioty, z których każdy opowiada inną historię i pobudza wyobraźnię...  Nie spodziewałam się, że znajdę w takim miejscu również lalki ;-) 



A my z Babcią w ten niesłychanie upalny dzień, jak niespodziewany prezent od kalendarza po ciągnącej się w nieskończoność jesieni, 



wzięłyśmy udział w obchodach 73. rocznicy wybuchu Powstania przy Pomniku Polskiego Państwa Podziemnego i Armii Krajowej, przed Sejmem RP, przy ul. Wiejskiej.





A tutaj Babcia udziela wywiadu dla białoruskiej stacji radiowej ;-)





(...)Przedmioty prezentowane na wystawie „1000 pamiątek – Dary z lat 2007 – 2017”, która swoje otwarcie miała w czwartek, to zaledwie cząstka tego, co Muzeum Powstania Warszawskiego zgromadziło przez kilkanaście lat swego istnienia, dzięki hojności i zaangażowaniu darczyńców...






Staranny napis wykonany piórem na woreczku zrobionym z prześcieradła, informuje: „Dziecko zaprowadzić pod jeden z adresów” i podaje cztery warianty. Nie wiemy, czy dotarło do celu i uratowało życie, ale dzięki przedmiotom tego rodzaju, zyskujemy całkiem inne spojrzenie na tragedię  ludności cywilnej w tamtym czasie. Niezwykłe wrażenie robią dwie małe laleczki, należące do dwóch sióstr, mieszkających wraz z matką na Górnym Mokotowie. Podczas Powstania, kamienica została zbombardowana. Pod gruzami zginęła kobieta i jedna z dziewczynek. Druga zdołała ocalić między innymi te dwie filigranowe zabawki. 



Ten rodzaj przedmiotów uzmysławia, że Powstanie Warszawskie, które kojarzy nam się z walczącymi żołnierzami i cywilami, w równym stopniu dotykało także dzieci....   

Więcej jutro na drugim blogu : simran2pl.blogspot.com  Tymczasem zapraszam tamże, na spotkanie z ostatnimi żyjącymi Powstańcami Żoliborskimi. 



Jeszcze kilka migawek z dzisiejszych uroczystości: dla tych z Was, którzy mieszkają z dala od stolicy, a nawet od woj. mazowieckiego.   









I jeszcze Plac Krasińskich tuż, przed wieczorem...